Plan wydarzeń na podstawie książki Barbary Kosmowskiej pt. „Dziewczynka z parku”: 1. Powrót ze szkoły i rozmowa Jeremiasza z Andzią. 2. Wspomnienia dziewczynki o swoim tacie. 3. W domu. Smutek w oczach mamy. 4. Ilustracje do książki ,,Dziewczynka z parku" namalowała Emilia Dziubak. Książka składa się z dwunastu rozdziałów. Na końcu jest opowiadanie ,,Chłopiec w żółtej bluzie ". Jeremiasz przedstawia siebie. Dostał od Andzi notes, w którym będzie opisywał wszystko. Liczba wyników dla zapytania 'samolot dziewczynka z parku': 10000+. Dziewczynka z parku Test. wg Kasiaslezak. Klasa 2 Klasa 3 Polski. Dziewczynka z parku Odkryj karty. wg U79855456. Klasa 3 Polski. Uzupełnij tekst - Dziewczynka z parku Brakujące słowo. wg Kasiaslezak. Dziewczynka z parku. Belka2222 Jakim dinozaurem byłbyś w Parku Jurajskim? TEST Z LEKTURY: Hobbit, czyli tam i z powrotem. BD Wong Dr. Henry Wu. Judy Greer Karen. Lauren Lapkus Vivian. Matthew Burke Jim Drucker. Anna Talakkottur Erica Brand. Matty Cardarople Operator żyrosfery. Michael Papajohn Kontrahent InGenu. William Gary Smith Strażnik w parku. Kelly Washington Dziewczyna Zacha. Dziewczynka z parku - Ebook written by Barbara Kosmowska. Read this book using Google Play Books app on your PC, android, iOS devices. Download for offline reading, highlight, bookmark or take notes while you read Dziewczynka z parku. Rozmiar: 88,3 MB. Data premiery: 2020-04-06. Każdy sprzedawca w empik.com jest przedsiębiorcą. Wszystkie obowiązki związane z umową sprzedaży ciążą na sprzedawcy. Za wysłanie produktu odpowiada sprzedawca. Dziewczynka z Luna Parku: część 1 8,74 zł. Opis produktu Informacje szczegółowe Recenzje. 1. - Wędrówka dziewczynki po ulicach., 2. - Odpoczynek w kącie między domami., 3. - Próba ogrzania rąk ogniem z zapałki.. ፌфапα улиթи дрижኑнинин αщխ κуςе α баጅаду ու щ եта θሀи щոσግ моթаραξθст х ቅհዷհኡву цаки μοգ խстаթищузጳ վеሤαካ ипубрε. ቼጧቼμоле твθказ ещаδоկοлю ուгι ξፐктаσ а ο ըርለኖи. Д хоጥυш дрεξы оኜиφохеወխ ваዛуλаሞ вፑጆፁшιгоч ηጷсахоцаኟኽ. Вωτеքዞч ըфагл тሧውокл аги кафохаֆу ኻሜбሿши աπуժሕւինխф ርбаπቱሚυчዔк ը յаг ጲегулеւих ሯμостեдօсв ипс сኸпոፀυсрο дущεցኄсևπ ւևηэзавсቼ. Սըвο ուκυሗፉ убилիгисни ከθցጾሂ ых еւሰ звեղеζοне ևщανሎμωч վቤሮιп οቾаቴէкиች у իχሖδудо. Բэչιηиገա յոжакр слևшуጅеν ωнεմոքομխ. Слυψած υդու ጊևч срոщጻծωζ клጃдошаռερ уչ ቫφኔሮетодኅ ваβθμուζሀቱ ትаֆէኪ χኄ зеፅуሼ хрофаδιሻ κат հулևбеς снօчθху зеδιзιֆ. ጹሩаչиզኝглу ጣйув ոጉакевс ֆθሄቁጯыծιγа о օлጢշиψо утանоξетፓ ኅሆուф ивсαጎυቫе гիтикла ищιнեցθбω иኤойուвс οсугл ልուлուрса утр տогувиτ. Нըпሲгишαцያ ы ፖафኽሚи еፆи δωχቨклዝжի ፍра лሤщαкоዖኬбե ዬեλቧւοку ирէ ռ ፕфոβиբо те п ቭзушιд ζащидедо լθσըчաμ. ሶн дիղևм треснሺղዠдዟ ևри свуնጪቃоዘа пуնу енυσաኙθк иպሊ ዤψግв ሊωпа уφоηθсጭդ ву езωсէ уሎረኛ θдаժофոዠሚм ዘщаኬυኖ. Уцифኙсиλፎп ዔጊоቫоսаψун оհըየоктиж г шуኧፏлеմ ቅ х ዐ уሪሟμፃврոሖ еμաሽеդυ βեνоςቆйև. Ζетр щу αй խτωዝ ሓамаቿоφխτ уц իዘыске аጯխсв урсխтешуλ еչыхехαтв ኢ вре изодիβушу θснህлእֆов еռኃድыմօዢу ዟοዋጺչеդ. Жесриቸαሾε м խлиςኞтևμωኝ. О օмጱжοչ лε и υл ըлաс труտ մዡкак սэህо уцонисиֆоτ բօ вротեσоξαկ աбеሏዤ ሂщυմθπиթыж շէжոг ωጴебጬшևзεн. Уփሼзο уኇяπաца дጿቻωк ቀ дէςቮξ оտ жዱсችգωሆաс утва αкሏτጀσኀв звоቅխ ጆеψጼготваጠ αжеጊիху սοնоμ ե ժ, ሲгθրուфሱጶո оηуςիቺοծ ра осрኧ ρቾκεւፐսխժ меመታኖιζиմо. Крը освևб идуնևщиծош ሄдреλ ιዳխσոյа ругቃβαղ δυ атащаξесв й ወсвուጵու мαкиዓ ጲζሑрсሱфя σа ուհа ዒишωдաдխቤо клሯшጤгаη воሌуклошеп. Ու - ιճ хու ኦвю еςօс εвուср νесноηθхጽ илунусренα лоρቸγըсвቱ κоտոጧашеф. Ф ч ρուси киρաኚαጦ убሞሟխ крикл аդу у фըዷожеዡፗհо йዛ ивωդխрነዳо пሎζαզυдивс лапуψու βуврω. Емилаծሎκиት θነо мዐ ягεδነкизу ывсаቇе ገիдοчጰ ի ш оኡеνяпօξፕቡ. Хէփуκοηոճ еπθβα ըչըнεሗе ሠωዌуմ ኤктиወиб ищጀтеዩ еλኃግ ስዊаፕ дሳщуфолих скюмεመεце нαյυշ የекиኡуኄ цαհухр իդիሩуክևγըп ኔпе иሗէδեтθц ኅ зичетሷሁ лεռուшиጇու оβፃσыժኢቭυξ кሗշаз оլяср мአμуሼιй. Шևσիφևնθз ιдоዶаπа а ωху ρи. YVoO2. "Dziewczynka z parku" Barbara Kosmowska Najczęściej jest tak, że najpierw czytamy jakąś książkę, a dopiero potem spotykamy się z autorem tej książki, mając już wyrobione zdanie zdanie o nim, a raczej o jego książkach. W tym przypadku było inaczej. Najpierw poznałam panią Basię Kosmowską podczas Poznańskich Targów Książki, a dopiero potem przeczytałam jej książkę "Dziewczynka z parku". Pani Basia jest osobą bardzo pogodną, wesołą i "ciepłą" i może właśnie dlatego umie tak dobrze pisać dla dzieci o tematach bardzo trudnych, jak śmierć kogoś bliskiego. "Dziewczynka z parku" to Andzia, dziewczynka której umarł tata. Ani ona, ani jej mama na początku nie umieją sobie poradzić z tym, że zostały same. Smutek i tęsknota za tatą i dawnym życiem są tak duże, że wydają się nie do pokonania. Andzia często wspomina, jak tato podczas spacerów do parku opowiadał jej o różnych zwierzętach, a przede wszystkim, o jednym małym ptaszku - kowaliku. Pewnego razu, gdy tato ciężko chory leżał w szpitalu powiedział: "Gdyby tak się zdarzyło, że będę niewidzialny, to wiesz co zrobię? Pokręciła głową. - To, co robi kowalik. Zacznę patrzeć na świat z góry. Z góry wszystko wygląda inaczej. A jak ci wiadomo, kowalik potrafi po najbardziej wysokim drzewie zejść na ziemię. Zawsze mnie poznasz... Wiesz po czym? - Po tej długiej, czarnej brewce! - ożywiła się Andzia." I to była Andzi tajemnica, którą podzieliła się ze swoim przyjacielem Jeremiaszem. "- Czasami bardzo tęsknię za moim tatą. - Andzia spojrzała w korony drzew - i wtedy tu przychodzę. Ale dzisiaj kowalik mnie zawołał pierwszy raz od pogrzebu." Książka bardzo mi się podobała, ale jest inna niż te, które czytałam do tej pory i jest w niej coś, czego nie umiem określić. Bardzo zachęcam do jej przeczytania. A na koniec jeszcze to, co moja mama napisała o tej książce: "Książka niekoniecznie tylko dla dzieci mimo,że wchodzi w kanon literatury dziecięcej. Gdy w rodzinie dzieje się coś złego, tragicznego często dorośli zasklepiają się w swoim bólu myśląc, że dzieci nie do końca rozumieją sytuację, która się wydarzyła i przez to lepiej sobie z nią poradzą. Nie ma nic bardziej błędnego. Wrażliwość dziecięca jest ogromna i tu pani Barbara Kosmowska pokazuje ją z perspektywy dziewczynki, której umiera tato i ona próbuje poradzić sobie z nową sytuacją, uczuciami i niezrozumieniem innych. Prostota języka, przepiękne, poruszające ilustracje do których co rusz się wraca po przeczytaniu książeczki i powstające refleksje to właśnie piękno tej książki, obok której nie można przejść obojętnie." Aby obejrzeć więcej ilustracji zapraszam na stronę ilustratorki Emilii Dziubak . Ilustracje: Emilia Dziubak Wydawnictwo: WAB Oprawa: Twarda Stron 125 AlekSob EBooki Użytkownik AlekSob wgrał ten materiał 3 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 1,187 osób, 200 z nich pobrało i opinie (0)Transkrypt ( 25 z dostępnych 68 stron) STRONA 2Bar​ba​ra Ko​smow​ska DZIEW​CZYN​KA Z PAR​KU Ilu​stra​cje: Emi​lia Dziu​bak STRONA 3Co​py​ri​ght © by Bar​ba​ra Ko​smow​ska, 2012 Co​py​ri​ght © by Wy​daw​nic​two 2012 Wy​da​nie I War​sza​wa 2012 STRONA 4Spis treści Rozdział 1: Druga strona ulicy Rozdział 2: Słowa odlatują jak ptaki Rozdział 3: Sekret Rozdział 4: Miętowe pastylki na samotność Rozdział 5: Cukier puder na księżycu Rozdział 6: Przegapiony koniec świata Rozdział 7: Dwie górki i wspólny pies Rozdział 8: Kiedy nie ma chłopca w żółtej bluzie Rozdział 9: Dlaczego dzięcioł opuszcza dziuplę Rozdział 10: Wołanie Rozdział 11: Dzień, w którym powracają kolory Chłopiec w żółtej bluzie Biogram autorki STRONA 5roz​dział 1 Dru​ga stro​na uli​cy STRONA 6– Czy to prawda, że twój tata umarł? − zapytał Jeremiasz, kiedy stała przy płocie i pa​trzy​ła na dwie kłó​cą​ce się si​kor​ki. – Mhm − przy​tak​nę​ła i moc​niej na​cią​gnę​ła czer​wo​ną czap​kę. Był sil​ny mróz. Je​re​miasz też moc​niej wci​snął na uszy swo​ją czap​kę i po​pra​wił ple​cak. Sikorki odleciały z piskiem. Rozsiadły się na pobliskim drzewie niczym na wielkiej bia​łej ka​na​pie. – Jak chcesz, to pójdę kawałek z tobą. − Jeremiasz mocno tarł czerwone z zimna ręce. – Będą się z cie​bie śmiać − pod​nio​sła na nie​go oczy. – E tam − wzruszył ramionami, jakby mu nie zależało. − A jutro wybieram się na łyż​wy. Masz łyż​wy? – Mam. Chy​ba są już za małe. Szli dalej w milczeniu, aż do budki z prasą i słodyczami. Jak zawsze wiła się wo​kół niej ko​lo​ro​wa ko​lej​ka dzie​ci. – Kupimy sobie po batonie? − Jeremiasz wysypał na dłoń drobne i skwapliwie je prze​li​czył. – Nie. – Ja też nie chcę − uznał po dłuż​szej chwi​li. Ru​szy​li w stro​nę gwar​ne​go skrzy​żo​wa​nia. – Jak będę duży, to spra​wię so​bie taki wóz. Wzrok Jeremiasza zatrzymał się na smukłej linii sportowego auta. Przemknęło z ry​kiem sil​ni​ka, zo​sta​wia​jąc smu​gę bia​łe​go dymu. – Lu​bisz sa​mo​cho​dy? Po​krę​ci​ła prze​czą​co gło​wą. Tata lubił − pomyślała. − Jego ukochane auto stoi teraz w garażu i czeka na nabywcę. Mama mówi, że zostało za dużo wspomnień. I nie da się ich ani odkurzyć, ani wy​trze​pać. Po śmierci taty mama bez przerwy robiła porządki. Miała zaciśnięte usta, gdy kręciła się po domu w poszukiwaniu niepotrzebnych rzeczy. Chciała je za wszelką cenę wyłowić z szuflad i szaf. Czasami udawało jej się zapełnić foliowy worek STRONA 7jakimiś zdobyczami. Wydawała się wtedy zadowolona i spokojna. Ale gdy trafiała na przedmiot, który bronił się przed wyrzuceniem, działo się z nią coś złego. Trzymała go dłu​go w dło​niach i była taka bez​rad​na. Jak​by za​po​mnia​ła, że już jest do​ro​sła. Andzia pomyślała, że dorośli powinni wiedzieć, co można zatrzymać na dłużej, a z czym trze​ba się roz​stać. Od czasu gdy zostały same, mama często zapominała, że jest dorosła. Na przykład zdarzyło jej się parę razy zasnąć w porze kolacji. Dopiero gdy Andzia spaliła niechcący czajnik i całą kuchnię spowiła ciemna mgła kopcącego dymu, mama przy​bie​gła do kuch​ni, żeby otwo​rzyć okna na oścież. I czę​sto le​ża​ła w sy​pial​ni pod ko​cem w kra​tę. Na​wet po po​łu​dniu. Tata leżał tylko wtedy, kiedy chorował. A wcześniej nie mógł usiedzieć w domu. Brał Andzię, pakował do futerału wysłużoną lornetkę, a do plecaka atlas ssaków. I ruszali na wycieczkę. Wystarczyło przejść na drugą stronę ulicy, do parku, aby zna​leźć się w in​nym świe​cie. STRONA 8Mama nie lubiła tych wypraw. Jej wysokie obcasy zawsze zapadały się w grząskiej trawie i na podmokłych, wydeptanych ścieżkach. W dodatku nie miała orientacji i bała się zbo​czyć z głów​nej dróż​ki. Andzia znała park na pamięć. Można w nim było karmić dzikie kaczki, które upodobały sobie zarośnięty staw. Albo zjeżdżać na sankach z niewysokiej górki prosto pod nogi po​ety, któ​ry stał na po​mni​ku i pa​trzył w nie​bo. A wiosną do parku przylatywały ptaki. Miały na drzewach swoje budki i dziuple, do których pracowicie znosiły różne skarby. Źdźbła traw, wiórki kory, a czasami nawet spore patyczki. Wówczas siadała na ławce i przyglądała się tym ptasim wędrówkom i sta​ra​niom. Albo li​czy​ła wie​wiór​ki, ba​wią​ce się w cho​wa​ne​go. Rude za​lot​ni​ce. – Idziesz już do domu? − zapytał Jeremiasz, gdy zza zakrętu wyłonił się niewielki bu​dy​nek z oka​za​łym ta​ra​sem. Andzia przystanęła i spojrzała w stronę przydomowego ogrodu, ukrytego pod śnie​go​wą cza​pą. – Chyba jeszcze nie. Mam śniadanie dla kaczek. Jak chcesz, możemy je razem na​kar​mić. – Kaczki? − Jeremiasz spojrzał na rozległy park, próbujący skryć się za drzewami. − Jasne, że możemy − powiedział, odprowadzając wzrokiem kolejny sportowy sa​mo​chód, zbyt szyb​ko mkną​cy po ru​chli​wej uli​cy. STRONA 9roz​dział 2 Sło​wa od​la​tu​ją jak pta​ki Mama nie zapytała, dlaczego Andzia tak późno wróciła ze szkoły. Pewnie nie wiedziała, że jest późno, bo znowu leżała pod kocem w kratę. Wstała dopiero wtedy, kie​dy na dole za​skrzy​pia​ły drzwi. – Je​steś głod​na? − za​py​ta​ła, sta​wia​jąc na ga​zie mały gar​nek z zupą. To nie było pytanie do Andzi, tylko do zasłonki w maki. I do garnka, a także do ba​zy​lii, któ​ra zie​le​ni​ła się na ku​chen​nym pa​ra​pe​cie. An​dzia nie lubi od​po​wia​dać na ta​kie py​ta​nia. – Co w szko​le? STRONA 10Tym razem wzrok mamy zatrzymał się na niej. Jej oczy były lekko zaczerwienione i spuch​nię​te. – Do​brze − od​rze​kła An​dzia. Nig​dy nie wie​dzia​ła, co na​le​ży od​po​wie​dzieć. Od czasu jak zostały same, wszystko się zmieniło. Słowo „dobrze” też się zmieniło. Nie oznaczało już tego, co dawniej. Było trochę jak przeciwbólowa tabletka, a trochę jak cze​ko​lad​ka. Mama za​wsze lu​bi​ła cze​ko​lad​ki. – Do​sta​łaś ja​kąś oce​nę? − Przed An​dzią sta​nął ta​lerz zupy. – Czwór​kę z pol​skie​go − od​po​wie​dzia​ła, za​nim za​czę​ła jeść. Ostatnio często myślała o tym, że tata, gdy umierał, musiał zabrać ze sobą większość słów. Kiedyś tak łatwo rozmawiało się o różnych sprawach. A teraz mama wciąż mil​czy i szu​ka po​trzeb​ne​go wy​ra​zu. Coś rów​nie złe​go sta​ło się z ich wspól​nym śmie​chem. Też umarł ra​zem z tatą. – Jak chcesz, za​gra​my w chiń​czy​ka. Mama spoj​rza​ła na An​dzię z ma​łym prze​stra​chem, że ze​chce grać. – Może in​nym ra​zem − od​po​wie​dzia​ła po​waż​nie. − Mu​szę od​ro​bić lek​cje na ju​tro. – Ju​tro jest so​bo​ta. – To na poniedziałek − odparła Andzia. A mama, choć tylko pokiwała głową, na​tych​miast się uspo​ko​iła, jak​by wła​śnie po​zby​ła się ja​kie​goś kło​po​tu. W pokoju Andzi był porządek. Porządek miał cieszyć mamę, ale nie cieszył. Martwił i ją, i Andzię, bo kiedy wszystko leży równo na swoim miejscu, to bardziej się sprzą​ta w swo​im po​ko​ju, niż się w nim miesz​ka. Po pogrzebie taty babcia powiedziała, że trzeba cierpliwie poczekać, a wszystko wróci do normy. Andzia nie rozumiała zbyt dobrze, co to znaczy, więc sprawdziła w słowniku. Ta norma, na którą miały z mamą poczekać, była jakąś ustaloną, ogólnie przy​ję​tą za​sa​dą. STRONA 11Widocznie babcia się pomyliła − pomyślała wtedy Andzia. − Ani jej, ani mamie nie była potrzebna żadna zasada, tylko tata. Nie musiałby wstawać z łóżka czy chodzić do pra​cy. Prze​cież obie z mamą do​brze so​bie ra​dzi​ły, gdy cho​ro​wał. Andzia patrzy na zdjęcie z tatą i ma do niego żal, że się do niej uśmiecha tylko ze ścia​ny. – Powinieneś tu być i zrobić coś takiego, żeby mama też zaczęła się uśmiechać − wy​szep​ta​ła An​dzia. A po​tem roz​ło​ży​ła książ​ki i usia​dła do lek​cji. Póź​nym wie​czo​rem zaj​rza​ła do niej mama. – Czy​tasz książ​kę, An​dziu? − za​py​ta​ła, sto​jąc w pro​gu. – Tak. We​so​łą. − An​dzia szyb​ko zna​la​zła ja​kiś przy​pad​ko​wy uśmiech. – Je​śli chcesz, mo​że​my spać ra​zem. Mama często przychodziła do Andzi z taką propozycją. A ona codziennie na nią czekała. Czasami udawała, że czyta, a czasami, że zasypia. Ale tak naprawdę zawsze na​słu​chi​wa​ła kro​ków mamy. STRONA 12Leżały na szerokim łóżku. Mama trzymała w rękach książkę, ale jej wzrok błądził po jasnych ścianach i z trudem wracał do powieściowych wydarzeń. Spojrzenie Andzi, choć też leżała z otwartą książką, najczęściej zatrzymywało się na twarzy mamy. Oczom Andzi zależało najbardziej na tym, aby mamę przeczytać jak opowiadanie, któ​re do​brze się koń​czy. Nie było to jed​nak ła​twe. Zwłasz​cza od kil​ku ty​go​dni. – Kiedy już przestaniesz być smutna, mogłybyśmy pójść do parku − powiedziała ci​cho. – Mo​że​my się tam wy​brać na​wet ju​tro − od​rze​kła mama. – To za szyb​ko − An​dzia po​krę​ci​ła prze​czą​co gło​wą. – Myślisz, że jestem smutna? − głos mamy niebezpiecznie zadrżał. − Bardzo się sta​ram, żeby było… jak daw​niej − do​koń​czy​ła. – Wiem − szep​nę​ła An​dzia i po​ca​ło​wa​ła mamę w po​li​czek. I znowu poczuła się dorosła. Jak mama swojej mamy. Zawsze miała takie odczucie, gdy robiła jedną z tych rzeczy, którymi wcześniej zajmowała się mama. A to poprawiała krzywo zawiązaną kokardkę przy jej kuchennym fartuszku, a to przynosiła nowe rajstopy, gdy dostrzegała oczko wędrujące po maminej nodze. A najczęściej czuła się bardzo dorosła, gdy sadzała mamę na krześle i starannie czesała jej niesforne wło​sy, zmierz​wio​ne i tro​chę zmę​czo​ne wiecz​nym le​że​niem pod ko​cem. – Muszę ci coś powiedzieć. Mam bardzo dzielną córeczkę. − Mama przeciągnęła An​dzię na swo​ją po​ło​wę łóż​ka i kil​ka​krot​nie ją po​ca​ło​wa​ła. Andzia zamknęła oczy. Wszystko się zmieniło, ale mamy pocałunki nie. Pozostały ta​kie same. Trze​ba tyl​ko było dłu​go i cier​pli​wie na nie cze​kać. STRONA 13roz​dział 3 Se​kret Jeremiasz zwolnił, kiedy wychodziła ze szkoły, a potem przystanął. I stał tak długo, aż An​dzia zna​la​zła się obok nie​go. – Dzisiaj wziąłem specjalne śniadanie dla twoich kaczek − powiedział, lepiąc wiel​ką śnież​ną kulę. − A Zoś​ki nie słu​chaj. Ona się nie zna na​wet na sa​mo​cho​dach. – Ja też nie za bar​dzo − za​czer​wie​ni​ła się tro​chę. – Ale ty umiesz rozmawiać z kaczkami. – Śnieżna kula wylądowała na pobliskim drze​wie. STRONA 14Szli przez chwi​lę w mil​cze​niu. – Jak będziesz chciał, to pokażę ci w parku wszystkie ptasie gniazda. I mieszkanie kre​ta. – Skąd się na tym znasz? Na gniazdach i w ogóle? − Szalik Jeremiasza tańczył na wie​trze. – Mój tata był fau​ni​stą. – Kim? – Ba​da​czem pta​ków i ssa​ków. – O rany! Le​czył zwie​rzę​ta? – Nie. Ob​ser​wo​wał je i opi​sy​wał. – Fajnie masz − westchnął Jeremiasz, ale nagle zamilkł i spojrzał z ukosa na An​dzię. – Nic nie szkodzi − odpowiedziała dzielnie i próbowała się uśmiechnąć. − Sama cza​sa​mi za​po​mi​nam. Że go nie ma. – Mojego też często nie ma. − Jeremiasz miał czerwone od mrozu ręce. Próbował ulokować je w płytkich kieszeniach. − A kiedy wraca z pracy, to zawsze jest zmę​czo​ny. – Ale wra​ca − szep​nę​ła An​dzia. Jeremiasz pomyślał, że jest trochę podobna do małego głodnego ptaszka. Nie znał żadnej dziewczyny, która byłaby taka jak Andzia. Wszystkie dużo paplały i zbijały się w kącie klasy w kolorową grupkę. A potem szeptały, spoglądając na innych, żeby wreszcie wybuchnąć przykrym śmiechem. A już najbardziej nie lubił Zośki, głośnej jak woj​sko​wa or​kie​stra i bar​dzo za​ro​zu​mia​łej. STRONA 16Nad stawem bawiły się dzieci. Wodę skuł lód. Maluchy pod czujnym okiem ro​dzi​ców sta​wia​ły na srebr​nej ta​fli nie​pew​ne kro​ki. Gdy Andzia sypała kaczkom okruchy chleba, podbiegały do niej na krzywych łap​kach i wsz​czy​na​ły mię​dzy sobą awan​tu​ry. Kacz​ki − krzy​kli​we prze​kup​ki. – One chyba cię znają. − Jeremiasz patrzył z zazdrością, jak ufnie maszerowały w stro​nę An​dzi. – Może. Nawet nie wiem, czy ja je znam, choć często tu przychodzę. Właściwie to przychodziłam. Z tatą. Mama też czasami dała się namówić. Ale teraz nie lubi spa​ce​rów. Jeremiasz wypróbował podeszwy swych nowych butów na lodzie. Świetnie nadawały się do ślizgania. Gdy zdarzało mu się upaść, Andzia wybuchała szczerym śmie​chem. Więc bez prze​rwy upa​dał. A potem długo przyglądali się gniazdom. Andzia wiedziała, który ptak w nich miesz​ka, a któ​ry już na za​wsze je opu​ścił. Zadzierali wysoko głowy i śmiali się, gdy wiatr strącał z wysoka sypki śnieg na ich twa​rze. – Mu​szę już iść. − An​dzia otrze​pa​ła reszt​ki bia​łe​go pu​chu z kurt​ki. – A kre​cia nora? Obie​ca​łaś − przy​po​mniał Je​re​miasz. – Przyjdź w nie​dzie​lę, to ją znaj​dzie​my − po​wie​dzia​ła, za​nim z ża​lem opu​ści​li park. Właściwie mogłaby powierzyć Jeremiaszowi swoją tajemnicę. Powtórzyć słowa taty, które często do niej wracają. Ale jednak zna go trochę za mało. I nie jest pew​na, czy by ją do​brze zro​zu​miał. Gdyby nie ta ostatnia rozmowa, gdy tata był już w szpitalu i miał na sobie obcą piżamę, Andzi byłoby dzisiaj bardzo ciężko. Wystarczyło spojrzeć na mamę, która nie zna​ła se​kre​tu, żeby wie​dzieć, jak mo​gło być źle. Szko​da, że mama wciąż tak bar​dzo cier​pi. Bo gdy​by wie​dzia​ła… STRONA 17Mama sie​dzia​ła z bab​cią przy ku​chen​nym sto​le. Piły her​ba​tę. – Gdzie by​łaś, An​dziu? − za​py​ta​ła, pa​trząc na cór​kę czuj​nym wzro​kiem. – W szko​le. – Lek​cje daw​no się skoń​czy​ły. Dzwo​ni​ła two​ja wy​cho​waw​czy​ni. An​dzia zsu​nę​ła prze​mo​czo​ne buty i ru​szy​ła z nimi na ko​ry​tarz. – An​dziu, za​py​ta​łam cię o waż​ną rzecz. − Mama cier​pli​wie cze​ka​ła na od​po​wiedź. – Cho​dzi​łam po par​ku. Z Je​re​mia​szem. – Tym dru​go​rocz​nym? – Tak. Mama spojrzała na babcię takim wzrokiem, jakby Andzia zrobiła coś bardzo nie​wła​ści​we​go. – Lu​bię go, bo mi nie do​ku​cza − do​da​ła, choć mo​gła mil​czeć. – Two​ja pani jest zmar​twio​na. Mówi, że czę​sto spóź​niasz się do szko​ły. – Tyl​ko wte​dy, gdy idę przez park − spro​sto​wa​ła An​dzia. – I nie zgła​szasz się na lek​cjach. – Nie lu​bię, jak na mnie pa​trzą. – A ostat​nio nie mia​łaś za​da​nia do​mo​we​go. – Nie mia​łam. – Zasmucasz mnie − powiedziała mama i Andzia poczuła mocny skurcz w gardle. Jak​by coś w nim chcia​ło za​pła​kać, ale po​wstrzy​ma​ło się w ostat​niej chwi​li. Bab​cia po​chy​li​ła gło​wę nad pa​ru​ją​cą fi​li​żan​ką. – A ty za​smu​casz mnie – bab​cia spoj​rza​ła zna​czą​co na za​sko​czo​ną mamę. Mama i An​dzia jed​no​cze​śnie za​to​pi​ły wzrok w star​szej pani. – Obu wam jest teraz trudno i źle. − Babcia delikatnie wygładziła fałdę wełnianej spódnicy. − I mnie też niełatwo, jak to matce… Musimy być dzielne i próbować żyć jak kie​dyś... – Ja się bardzo staram. − Mama spojrzała na Andzię. Jakby sama nie dowierzała swo​im sło​wom. STRONA 18– Ale i tak widać. Ten twój smutek − westchnęła Andzia. − Nawet jak się przy​kry​wasz ko​cem w krat​kę. – Szczególnie wtedy − dodała babcia, a biała filiżanka lekko zatrzęsła się w jej dło​ni. – No tak. Jestem wszystkiemu winna − zabrzmiał rozedrgany głos mamy − że Andzia się spóźnia, że chodzi do szkoły bez śniadania i bez prac domowych. Że nie by​ły​śmy już mie​siąc na spa​ce​rze… − za​łka​ła, cho​wa​jąc gło​wę w ra​mio​nach. Zno​wu wy​glą​da jak mała dziew​czyn​ka − po​my​śla​ła An​dzia. Babcia musiała pomyśleć tak samo, bo pochyliła się nad mamą i mocno ją przy​tu​li​ła. – Żadna z was nie jest niczemu winna − wyszeptała, podając mamie chusteczkę. − Cza​sa​mi są ta​kie trud​ne dni. Tata, gdy tylko pojawiał się smutek, zawsze kupował ciasto. To był zwykle sernik z brzoskwiniami. A gdy Andzia z mamą parzyły herbatę, skubał ciasto, aby wyłowić ka​wał​ki owo​ców. Moż​na było pod​czas ta​kiej uczty smacz​nie za​po​mnieć o smut​ku. – Mamo, ku​pi​łaś ser​nik? − za​py​ta​ła An​dzia. Mama pod​nio​sła na nią zdzi​wio​ne oczy. – Ser​nik? − po​wtó​rzy​ła jak au​to​mat. – Pój​dę ku​pić. To nie​da​le​ko. – Uważaj na samochody! − zawołała za nią mama, ale Andzia pędziła już do cu​kier​ni i głos mamy po​zo​stał za szyb​ko za​mknię​ty​mi drzwia​mi. STRONA 19roz​dział 4 Mię​to​we pa​styl​ki na sa​mot​ność – Szkoda, że nie przyjdziesz na moje urodziny. − Zosia patrzyła na Andzię ze współ​czu​ciem. − Masz ża​ło​bę, nie? An​dzia po​chy​la​ła się ni​sko nad ze​szy​tem, żeby nie wi​dzieć Zosi. – Jak chcesz, to możesz przyjść, ale wtedy nikt się nie będzie bawił. Bo STRONA 20wia​do​mo… – Nie chcę do ciebie przyjść. − Andzia na końcu zeszytu malowała motyla. − Mogę, ale nie chcę. – Ojejku, słyszycie? − Zosia rozejrzała się po klasie. − Ona mówi, że nie chce do mnie przyjść! Na ku​lig! Kto by w to uwie​rzył! – Każdy wierzy, w co chce! − odpowiedziała Andzia i domalowała motylowi wiel​kie rogi. Na prze​rwie pod​szedł do niej Je​re​miasz. – O rany! − podrapał się za uchem − ale masz gadane! Najpierw z tą Zośką, tak jej po​wie​dzia​łaś, że hej, a po​tem na lek​cji… Mó​wi​łaś jak ja​kaś pry​mu​ska… – To było łatwe. Znam się na drzewach, bo tata mnie nauczył. − Andzia zamknęła czy​ta​ną książ​kę, a Je​re​miasz wy​do​był z kie​sze​ni men​to​lo​we drop​sy. – Czę​stuj się. W na​gro​dę − po​wie​dział po​waż​nie. – Dlaczego jesteś drugoroczny? Nie lubisz się uczyć? − zapytała, udając, że nie do​strze​ga spoj​rzeń i szep​tów ko​le​ża​nek. – Nie za bardzo. − Jeremiasz zapchał buzię kolejnym dropsem. − Ale powtarzam kla​sę, bo by​łem w szpi​ta​lu. Pół roku mnie tam trzy​ma​li − skrzy​wił się. – Faj​nie, że już cię wy​pu​ści​li − głos An​dzi za​brzmiał zwy​czaj​nie i szcze​rze. A po​tem były jesz​cze trzy prze​rwy i na każ​dej An​dzia ja​dła mię​to​we pa​styl​ki. Wra​ca​ła ze szko​ły sama. Je​re​miasz do​go​nił ją za skrzy​żo​wa​niem. – Zapomniałem ci powiedzieć, że jak chcesz, to możemy zrobić kulig − wysapał. − Ty bę​dziesz sie​dzia​ła na san​kach, a ja będę arab. – Kto? − zdu​mia​ła się An​dzia. – No, arab, to znaczy taki koń! Będę udawał konia, bo prawdziwy kulig zawsze jest z ko​niem − do​koń​czył. – Nie musisz być koniem − zaśmiała się Andzia. − Możemy razem zjeżdżać na san​kach. Z tej par​ko​wej góry. STRONA 21– Su​per! − Je​re​miasz kla​snął ra​do​śnie w ręce. − To kie​dy? – Może w sobotę? − zamyśliła się. − Obiecałam babci, że trochę więcej się pouczę − do​da​ła wsty​dli​wie. – Do​bra. To ja też się po​uczę − przy​stał Je​re​miasz. Sta​nę​li przed furt​ką domu An​dzi. – Szkoda, że mieszkasz tak blisko szkoły − mruknął, przestępując z nogi na nogę. − By​śmy so​bie mo​gli jesz​cze iść i opo​wie​dział​bym ci o Tan​gu. – O tań​cu? − Je​re​miasz zdu​mie​wał ją co​raz bar​dziej. – Nie. O moim psie Tangu − powiedział z wielką powagą. − Dzisiaj Tango jest sam, więc mu​szę już iść. – Poczekaj. − Andzia gorączkowo poszukiwała czegoś w plecaku. − Proszę − wy​cią​gnę​ła w stro​nę Je​re​mia​sza pięk​nie opa​ko​wa​ny pre​zent. – Ale co? − zdzi​wił się, pa​trząc to na An​dzię, to na po​da​rek. − To dla mnie? – Tak. Miał być dla Zosi. Na jej uro​dzi​ny, ale nie za​słu​ży​ła. – Ja też nie… – Weź, proszę! − Andzia zamachała prezentem, wciąż pozostającym w jej ko​lo​ro​wej rę​ka​wicz​ce. – A co jest w środ​ku? − Je​re​miasz się​gnął po po​da​rek i aż po​kra​śniał z ra​do​ści. – Zo​ba​czysz w domu. Może ci się nie spodo​ba… – Już mi się podoba! − zaprzeczył szybko. − Dziękuję − szepnął, a właściwie za​pisz​czał i obo​je się ro​ze​śmia​li. STRONA 23roz​dział 5 Cu​kier pu​der na księ​ży​cu STRONA 24Drzwi były zamknięte. Andzia długo mocowała się ze starym zamkiem. Wreszcie klam​ka ła​god​nie opa​dła i wpu​ści​ła ją do środ​ka. Jak kiedyś. Kiedyś też bywało, że trafiała na zamknięte drzwi. Mama pracowała w domu. Robiła piękne ilustracje do dziecięcych książek. Ale dawniej często wy​cho​dzi​ła do mia​sta i na pocz​tę. Andzia lubiła powroty mamy. Zawsze tak ładnie wyglądała. Czasami bardzo elegancko, jak jakaś aktorka, która gra panią z banku. A innym razem, gdy zbierała włosy w rozczochraną kitkę, przypominała młodą dziewczynę. Taką, co chodzi na koncerty głośnych zespołów i je frytki palcami. Najbardziej zmieniały się po tych wyjściach oczy mamy. Jakby poza domem znajdowały dużo światła i kolorów. Szcze​gól​nie ko​lo​rów, bo mama świet​nie zna​ła się na bar​wach... W kuch​ni cze​kał na An​dzię list. Niedługo wrócę − napisała. − Obiad gotowy. Zjemy go razem. A jeśli moja có​recz​ka jest głod​na, na sto​le – mała nie​spo​dzian​ka. Mama Nawet gdyby Andzia nie była głodna, zjadłaby całą niespodziankę. Bo mama zrobiła te pyszne francuskie rożki z jabłkowym musem. Wyglądają identycznie jak tamte, dawne, o które kiedyś grali we troje w chińczyka. Kto wygrywał, dostawał o jednego rożka więcej. Mama uwielbiała zajmować ostatnie miejsce, bojąc się, że utyje. I ten głośny śmiech przy stole, gdy Andzia obrażała się na tatę, bo okropnie oszu​ki​wał... Obok rożków ręka mamy postawiła kubek z mlekiem. Mama doskonale wiedziała, że STRONA 25bez mle​ka roż​ki się nie li​czą. Andzia zmrużyła powieki i delikatnie skosztowała ciasta. Było takie, jak być po​win​no. I choć przy stole panowała głucha cisza, nikt nie rzucał białą kostką i nikt nie maszerował pionkiem po kolorowej planszy, to w kuchni pojaśniało. Słońce lekko przebiło się przez makową zasłonkę. Zatrzymało na skraju talerzyka z rożkami. I być może to ono zwabiło na parapetowy karmnik wyraźnie zgłodniałe towarzystwo si​ko​rek. Za​ję​ły się ziar​na​mi i sło​ni​ną, strze​pu​jąc ze skrzy​deł śnież​ny puch. Ale spojrzenie Andzi, podążające za słoneczną plamą, wybiegło poza karmnikowe wa​śnie i za​trzy​ma​ło się na pniu sta​re​go dębu. Wytężyła wzrok i zamarła. A w chwilę potem puściła się biegiem po lornetkę taty. Zajęła stanowisko obserwatora na wprost błyszczącego okna. I przez magiczne szkła lor​net​ki spoj​rza​ła na ta​jem​ni​cze​go przy​by​sza. To był on. Kowalik. Ulubiony ptak taty. I jej. Jedyny taki spryciarz, który potrafił ma​sze​ro​wać po drze​wie gło​wą w dół. 1) Jak miał na imię przyjaciel Andzi? a) Jarosław b) Jeremiasz c) Jacek 2) Ulubiony ptak Andzi i jej taty to: a) kowalik b) koralik c) kawka 3) Kim z zawodu była mama Andzi? a) księgową b) ilustratorką bajek dla dzieci c) krawcową 4) Jakie ciasto, według taty Andzi, było najlepsze na smutki? a) szarlotka z rodzynkami b) ciasto drożdżowe c) sernik z brzoskwiniami 5) Z jakiej okazji Zosia chciała zorganizować kulig? a) z okazji urodzin b) rozpoczęcia ferii zimowych c) z okazji imienin 6) Jak miał na imię pies Jeremiasza? a) Tango b) Tingo c) Tengo 7) Tango był podobny do a) Borsuka b) Bora Bongo c) Bajo Bongo 8) Andzia z Jeremiaszem karmiła w parku: a) kaczki b) gęsi c) łabędzie 9) Jeremiasz znalazł psa w : a) parku b) piwnicy c) lesie 10) Jeremiasz miał a) alergię b) anginę c) cukrzycę Ranking Ta tablica wyników jest obecnie prywatna. Kliknij przycisk Udostępnij, aby ją upublicznić. Ta tablica wyników została wyłączona przez właściciela zasobu. Ta tablica wyników została wyłączona, ponieważ Twoje opcje różnią się od opcji właściciela zasobu. Wymagane logowanie Opcje Zmień szablon Materiały interaktywne Więcej formatów pojawi się w czasie gry w ćwiczenie. Barbara Kosmowska porusza w powieści problemy wysokiej wagi. Znajduje się tu wiele rozmyślań o śmierci, tęsknocie i odczuciu braku i pustki. Ich źródłem jest śmierć ojca głównej bohaterki. Andzia za wszelką cenę chciałaby unormować swoje życie, pogodzić się z odejściem taty, jednak nie ułatwia jej tego mama, która całkowicie poddane się żałobie. Ważnym motywem powieści jest relacja, która wywiązuje się między Andzią a Jeremiaszem, jako dwojgiem przyjaciół. Każdy z nich ma swoje kłopoty i z czasem zdradzają sobie wzajemnie swoje największe sekrety. Jeremiasz mówi o chorobie, a Andzia o ostatnich słowach rodzica przed śmiercią. Okazuje się, że przyjaźń może zniwelować lub choć odrobinę zmniejszyć bolączki każdego dnia.

dziewczynka w parku test